Wsiąść do pociągu byle jakiego, to odrobina refleksji o mnie samym i o moich dawnych wyjazdach. To też przeprosiny i podziękowania dla moich rodziców, bo musieli sporo znieść przeze mnie, abym mógł realizować swe zamiłowanie do wyjazdów.
Rodzinna ciekawość świata
Ciekawość świata jest u mnie rodzinna. Jeden z dziadków zbierał podróżnicze gazety. W trudnych czasach powojennych, przy wieloosobowej rodzinie, wiedza z gazet i z książek była praktycznie jedyną możliwością poznawania świata.
Tak na marginesie zapraszam do zapoznania się z moja bazą zdjęć:
Nasi rodzice pokazywali nam Polskę głównie podczas wakacji. Poznałem wtedy wiele miejsc, od morza po góry, od typowo turystycznych ośrodków, na rodzinnych okolicach rodziców kończąc. Jeździłem też na wycieczki szkolne i na obozy harcerskie. O wyjazdach zagranicznych nie było w dzieciństwie mowy.
Pierwszy samodzielny wyjazd
O moim pierwszym samodzielnym wyjeździe trochę mi głupio pisać, bo muszę przyznać, że bardzo szybko wszedłem w wiek buntu, a upór towarzyszył mi zawsze, jeśli na czymś mi naprawdę zależało.
Nie miałem jeszcze skończonych dziesięciu lat (!), gdy któregoś wakacyjnego dnia, przyszedł do mnie z plecakiem mój rówieśnik z sąsiedztwa. Zdziwieni rodzice widząc, że pakuję rzeczy do plecaka, zapytali dokąd się wybieram? Odpowiedziałem, że jedziemy na wakacje. Zobaczymy dokąd pojedzie pierwszy pociąg, może na Mazury, a może do Boszkowa. Wtedy pierwszy raz planowałem wsiąść do pociągu byle jakiego …
Długo ze mną nie mieli okazji dyskutować, a tata usłyszawszy, że wybieram się bez pieniędzy, sięgnął do portfela. Czy mogli mnie zatrzymać ? Raczej nie. Po tym jak kilka tygodni wcześniej, uciekłem o świcie z pokoju przez okno, wiedzieli, że zatrzymanie mnie na siłę w domu, będzie mało realne. Wtedy zwiałem tylko na jeden dzień z kolegami nad jezioro. Tym razem wyjechałem z kolegami na tydzień. Jak się okazało tylko 25 km od miejsca zamieszkania.
PRL’owskie wyjazdy
W szkole średniej i po jej zakończeniu, chętnie wyjeżdżałem, zwłaszcza w góry, na koncerty, na manifestacje, ale też w inne miejsca. To był okres poszukiwania własnej, życiowej drogi. Poniżej moje stare zdjęcie z pola namiotowego w Jarocinie z drugiej połowy lat 80-tych, w dreadach 🙂
Pierwsze podróże zagraniczne
Pierwszy raz za granicę wyjechałem dopiero jako 16-latek, do pracy wakacyjnej w Suhl, w NRD. W szkole policealnej pojawiły się pierwsze indywidualne wyjazdy zagraniczne do Pragi, Budapesztu, Berlina, w tym do Berlina Zachodniego. Ale maksymalnie na 2-3 dni, bo wtedy jeździło się głównie w celach handlowych, a zwiedzanie było tylko uzupełnieniem. Choć wykorzystywanym tylko przez nielicznych. Gdy opowiadałem, co widziałem w Muzeum Muru Berlińskiego, to niektórzy dziwili się, że cokolwiek zwiedzałem. Takie to były czasy.
Friedrichstraße i Mur Berliński
09 listopada 1989 roku miałem okazję być na na dworcu Friedrichstraße. Było to przejście graniczne pomiędzy Berlinem Wschodnim a Zachodnim. Na własne oczy było mi dane oglądać niedowierzanie Niemców ze wschodniej strony miasta i ich wielką radość po wyśnionym przejściu na zachodnią stronę. Witano ich tam szampanem. Niektórzy wybiegli z domu w tym, w czym byli, nawet w piżamach przykrytych płaszczem. Jakby nie wierząc, że jest to możliwe lub śpiesząc się w obawie, że ktoś za chwilę cofnie decyzję otwarcia granicy.
Pierwszy raz widziałem przy Reichstagu jak ludzie wchodzą na Mur Berliński. To był ostatni moment żeby podziwiać fantastyczne murale, stworzone po zachodniej stronie muru. W Polsce wtedy taki street art nie był spotykany. Zlikwidowanie muru rozumiem, lecz sztuki jaka została przy tej okazji zniszczona, naprawdę żal.
Paszporty w PRL
Warto przy tej okazji przypomnieć, że dopiero od końca 1988 roku zaczęły być szerzej wydawane obywatelom paszporty do wszystkich krajów świata. Wcześniej przeciętny obywatel mógł tylko otrzymać paszport do tzw. demoludów – krajów demokracji ludowej – a więc państw z tzw. bloku wschodniego. Zagraniczne podróże turystyczne nie były tanie ani tak powszechne jak teraz. Władza PRL nie wypuszczała swobodnie obywateli z kraju, bojąc się czy ktoś zostanie do zgaszenia światła 🙂
Wsiąść do pociągu byle jakiego
Po zakończeniu nauki w poznańskiej szkole policealnej złożyłem papiery na studia i … ruszyłem w kraj. Studiowanie musiało poczekać. Była to podróż, która trwała około jednego roku. Jak dotąd była to najdłuższa podróż mojego życia. Wtedy nie było telefonów komórkowych, e-maili, a częste zmiany mojego miejsca pobytu oznaczały, że moja rodzina nie wiedziała, gdzie aktualnie przebywam. A ja nie wiedziałem dokąd pojadę za chwilę.
To była podróż głównie krajowa, lecz wyjątkowa, prowadzona w znacznej mierze w myśl słów piosenki Remedium znanej mi z wykonania Maryli Rodowicz: Wsiąść do pociągu byle jakiego. Wystarczyło tylko wybiec z domu.
Turysta czy zbieg ?
Pierwszym przystankiem po wyjeździe z Leszna okazał się Kalisz, gdzie zatrzymałem się u znajomych. Po około tygodniu ruszyłem dalej. W dworcowej kasie zadałem pytanie:
– Dokąd jedzie najbliższy pociąg?
– Do Wrocławia.
– To proszę jeden bilet do Wrocławia.
– Na ten pociąg nie ma już wolnych miejscówek.
– A dokąd jedzie kolejny pociąg?
– Do Warszawy.
– W takim razie poproszę bilet do Warszawy.
Pani kasjerka zawahała się przez chwilę, nie wiedząc, czy robię sobie żarty, czy może powinna zawołać MO. Bo kto jak nie zbieg, wybiera podróż w dowolną stronę? 🙂 Podobnych sytuacji było później wiele.
Polski rok
W ciągu mojej rocznej podróży, odwiedziłem różne miejsca.
Najwięcej czasu spędziłem w Warszawie, w Poznaniu, w Bieszczadach, w Sudetach, troszkę w Beskidach i w Tatrach, niemało w falenickiej Sandze Zen. Odwiedzałem także Rzeszów, Wrocław, Opole i inne miejscowości. Kilka razy zawitałem też do rodzinnego Leszna. Nie poznałem dobrze całego kraju w tym czasie.
Nocleg przed Sejmem
W Warszawie kilka dni spędziłem na chodniku, przed Sejmem, towarzysząc znajomym, którzy prowadzili głodówkę przeciwko obowiązkowej służbie wojskowej. Wtedy wyrywkowo poznałem dwa różne oblicza polityków. Jacek Kuroń przyszedł na chwilę, by dać nam 100 marek niemieckich, żebyśmy kupili sobie w sklepie karimaty i nie spali w śpiworach bezpośrednio na chodniku. Z kolei Piotr Ikonowicz przybywał, gdy pojawiały się kamery, szukając możliwości zbudowania własnego politycznego kapitału na proteście innych.
Finanse w podróży
Ludzi często interesuje sposób finansowania wyjazdów.
Przed wyruszeniem w podróż, miałem łącznie 400 DM ( marek niemieckich ). To miało mi starczyć na cały rok. 400 ówczesnych marek, to mniej więcej równowartość 200 późniejszych Euro. Można by więc napisać, że miałem ok. 0,5 Euro na dzień 🙂
Trzeba jednak uczciwie wspomnieć, że siła nabywcza walut była wtedy zupełnie inna niż obecnie. Wg czarnorynkowego kursu walut, przeciętne wynagrodzenie miesięczne w Polsce, wynosiło pod koniec lat 80-tych XX wieku ok. 100 DM, a osoby słabo zarabiające za te 100 marek musiały przeżyć nawet 2-3 miesiące (tyle pod Sejmem dał nam Jacek Kuroń na karimaty).
Można zatem powiedzieć, że miałem do dyspozycji 4 krajowe średnie miesięczne lub słabe wynagrodzenie roczne. To wyraźnie zmienia optykę postrzegania posiadanego przeze mnie budżetu. To tak jakbym teraz wyjeżdżał na rok z kilkunastoma tysiącami złotych, czyli z budżetem ok. 10 Euro dziennie. Kasy miałem więc pod dostatkiem 🙂
Tanie życie
Czasami spałem u znajomych, w schroniskach młodzieżowych lub górskich, pod namiotem lub w akademikach. Nie za wszystko musiałem płacić. Gościnni znajomi nie pobierali opłat za noclegi. Nie pamiętam czy cokolwiek płaciłem w ośrodku Zen, ale jako rezydent raczej niewiele. W schronisku górskim czasami potrzebowali do pomocy przy rąbaniu drewna lub do innych prac więc dało się niekiedy ugrać nocleg w barterze. Przejazdy pociągami były tanie, auto-stop był darmowy. A jeszcze zdarzało się, że kierowca użyczył łazienki i miejsca na rozbicie namiotu w swoim ogrodzie i do tego poczęstował kolacją i śniadaniem. Zwłaszcza w Beskidach. Dziękuję ponownie. Noclegi na świeżym powietrzu, w parku, na klatce schodowej, w pociągu lub na dworcu kolejowym, też się zdarzały. W podróży nie ma co wybrzydzać 🙂
Praca w podróży
Dwa razy podczas tego wyjazdu postanowiłem dorobić.
Pierwszy raz wyjechaliśmy z Warszawy, z dwoma kolegami, sadzić las w Górach Izerskich. Po trzech dniach praca się skończyła, bo na początku maja, spadło tam sporo śniegu. Dużych pieniędzy więc z tego nie było.
Drugi raz, razem z kimś innym, postanowiliśmy poszukać zrzutów jelenich.
Punktów skupu zrzutów jeleni w Bieszczadach nie brakowało. Za jedno poroże zrzucone przez jelenia, można było dostać miesięczną pensję. Gdy się je przemyciło do Berlina Zachodniego, to nawet 3-miesięczną.
Niestety nie znaleźliśmy żadnego. Bieszczady są duże, ale widocznie poroża nie chciały na nas czekać od wiosny do początku jesieni 😉
Dwie nieudane próby zarobkowe upewniły mnie w przekonaniu, że nie powinno łączyć się pracy z przyjemnością 🙂
Prawie muzyk
Podczas pobytu w Warszawie miałem przyjemność uczestniczyć w warsztatach muzycznych prowadzonych na terenie Zamku Ujazdowskiego, przez Jacka Ostaszewskiego. Na tamtej drodze spotkałem wielu ciekawych ludzi, ale te warsztaty, z wyjątkowym człowiekiem i muzykiem, utkwiły mi wyjątkowo pozytywnie. Podobnie jak muzyka grupy Osjan.
Warsztaty skończyły się, gdy zakończyłem podróż po kraju. Co prawda dojeżdżałem na te niedzielne spotkania jeszcze kilka razy z Leszna, ale ostatecznie z nich zrezygnowałem. Wiedziałem, że muzyka ze mnie nie zrobi nawet ktoś tak wybitny jak mój imiennik. Lepiej żeby poświęcił swoją wiedzę i zapał innym.
Jedyny mój występ na scenie, przed szerszą publicznością, miał miejsce już po zakończeniu wojaży, na finał warsztatów bębniarskich, odbywających się Podczas Folk Festiwalu w Krotoszynie. Prowadził je wtedy Radek Nowakowski (też występował w zespole Osjan ), a na scenie wszyscy uczestnicy warsztatów wystąpili razem. Na szczęście 🙂
Total objector
Pod koniec lat 80-tych odesłałem do MON książeczkę wojskową i poinformowałem pisemnie o odmowie pełnienia służby wojskowej i służby zastępczej. Mimo tego, podczas mojej nieobecności próbowano mi dostarczyć wezwanie do odbycia tej służby. Chyba mnie nie zrozumieli 😉 Nigdy nie dostarczono mi go skutecznie, a efektem była rozprawa sądowa, która miała miejsce już po powrocie. Pierwsza rozprawa w Lesznie, okazała się farsą. Usłyszałem wyrok ośmiu lat więzienia. Dopiero sąd drugiej instancji, w Poznaniu, przyjrzał się sprawie dokładniej i została ona umorzona. Nie było mi dane stać w braterskim przymierzu z Armią Radziecką, ani trafić za kraty. Ale na własnym przykładzie przekonałem się jak beznadziejnie potrafi(ł) działać system prawny w Polsce.
Mała ilość zdjęć
W tamtą podróż nie zabrałem aparatu fotograficznego (miałem Смена 8M ), bo nie nastawiałem się na robienie zdjęć. Nie było mi to wtedy potrzebne. Ponadto mogło być kłopotliwe i kosztowne. Trzeba by mieć ze sobą zapas filmów ( błon ) fotograficznych, gdzieś je przetrzymywać i wywoływać. Z jednego filmu można było zrobić max. 36 zdjęć. Zrobienie ich w dzisiejszych ilościach podczas rocznego wyjazdu, zabrałoby mi sporą część plecaka i budżetu. Zdjęcia, które posiadam z tamtych czasów i tak są kiepskiej jakości, dlatego nie umieszczam ich zbyt wiele na blogu.
Podziękowania i przeprosiny
Dziękuję wszystkim, którzy mnie w tym czasie gościli, wspierali lub mi towarzyszyli.
To była fantastyczna podróż, choć tylko po Polsce. Nigdy bym jej nie zamienił na dodatkowy rok nauki lub pracy. Dzięki tamtej przygodzie teraz przede mną rysuje się podobna, choć nieco inna podróż. Tym razem dookoła świata 🙂
Przy okazji przepraszam rodzinę za nadmierną dawkę stresu z okresu mojej młodości 🙂